Nieco ponad tydzień temu startowałem w moim pierwszym od 16 lat maratonie MTB. Były to też moje drugie zawody rowerowe w ostatnich 5 latach (poprzednio startowałem w bielskich zawodach Enduro Trails w 2023 roku), ale zupełnie inne niż styl jazdy uprawiany przeze mnie na co dzień. Zwykle w górach jestem „turystą rowerowym”, czyli jeżdżę dla przyjemności, szukając nowych fajnych szlaków i raczej się przy tym nie spiesząc. Jako że kondycyjnie czuję się dosyć dobrze w tym roku, po całkiem solidnie przepracowanej zimie i niezłym poprzednim sezonie, dałem namówić się pracującemu ze mną trenerowi Karolowi na start w tych zawodach. Było to ciekawe urozmaicenie względem mojej rowerowej rutyny, pozwalające wyciągnąć kilka użytecznych wniosków, także pod kątem mojej codziennej jazdy.
Przewyższenia robione ciągiem bolą bardziej
Zapisałem się na środkowy dystans, nazwany w tym maratonie „Half”. Zakładałem, że nieco ponad 2 km w pionie i 56 km w poziomie nie powinny dla mnie stanowić dużego wyzwania. Poniekąd miałem racje – przejechałem to bez żadnych skurczów czy innych problemów, jednak o jakiejkolwiek „walce o miejsce” na tym dystansie mogę zapomnieć jeszcze na długo. Brakowało mi moich „standardowych” przerw po dojechaniu na kolejne szczyty, i o ile nie miałem problemu z jechaniem w żadnym momencie, o tyle wchodzenie wyżej niż w 3 strefę tętna/mocy było dla mnie niemal niemożliwe w ostatnich 15 kilometrach dystansu. Tak sobie pykałem kręcąc 200-250 Watt na podjazdach i nie mogąc wyciągnąć z nogi nic więcej. Myślę że przyszłościowo – gdybym miał startować w zawodach – musiałbym ograniczyć tutaj przewyższenia i dystans do 1500m up i 35-40 km.
Pilnowanie jedzenia to priorytet
Tutaj zawaliłem – jadłem zbyt rzadko, i zbyt mało. W efekcie na trasie wciągnąłem około 1000 kcal w formie żeli i batonów przy szacowanym przez Garmina zużyciu kalorii w trakcie aktywności na poziomie 3000 kcal.
Tutaj już włączyłem sobie przypomnienia o jedzeniu w używanym przeze mnie Edge’u, i mam nadzieję że przy najbliższym wyjeździe nad Gardę uda mi się uniknąć dzięki temu odcinania mocy na ostatnich kilometrach podjazdu.
Z moją wagą „ścigać się” mogę co najwyżej na pagórkach
Jestem dość wysoki, lubię trening siłowy i cenię sobie wszechstronną sprawność. Gdybym miał się skupić na ściganiu w maratonach to zdecydowanie musiałbym zejść z moich obecnych 85 kilogramów w dół. Niestety, ale o ile w jeździe w płaskim terenie te 250-300 Watów możliwe dla mnie do utrzymania na dłuższą metę to sporo, o tyle przy podjazdach rządzi stosunek mocy do wagi. Musiałbym też zdecydowanie zmienić rower – start na moim Trance (X) ze skokiem 150/135 milimetrów, ważącym 15 kilogramów, to zdecydowanie walka z rzeczywistością.
Nadal są osoby jeżdżące na „analogach” i lubiące „prawdziwe MTB”
Na Dare2Be maratonie w Wadowicach startowało na wszystkich dystansach nieco ponad 200 osob. Fajnie, że nie było żadnej kategorii dla rowerów elektrycznych. To w ogóle dla mnie trochę budujące, że nie należę do aż tak szybko wymierającego gatunku. Parę tygodni wcześniej jechałem pętlę w Beskidzie Śląskim – z Bielska, przez Szyndzielnię, Klimczok na Skrzyczne i powrót przez Kozią Górę – i tam na ~50 spotkanych po drodze rowerzystów tylko 3 osoby (!) jechały na rowerach analogowych.
Zjazdy na maratonach są… marne.
To chyba była moja największa frustracja podczas tego maratonu. Trasa była poprowadzona tak, że było całkiem sporo pchania rowerów pod górę (mimo obecności alternatywnych podjazdów w pobliżu), a zjazdy były totalną stratą wysokości. Niemal cały dystans w dół był puszczony drogami zwózkowymi, więc było trochę beskidzkiego gruzu, trochę szutru i zero flow’owych singli. To było o tyle wkurzające, że były tam w okolicy naprawdę fajne singlowe zjazdy (z okolic Potrójnej schodzą 3), które zostały całkowicie pominięte. Zdaję sobie sprawę z tego, że na maratonach nie będzie zjazdów na poziomie enduro, ale come on. Można fajniej.
Dygresja: pakiet startowy był zaskakujący
Nie startowałem lata w maratonach MTB, ale w między czasie miałem za sobą trochę startów w zawodach enduro (Enduro Trophy / Enduro Trails), a nawet – „dzięki” swoim podopiecznym – zaliczyłem starty biegowe. Nie spotkałem się jeszcze z tak biednym pakietem startowym jak na Dare 2 Be. Za niecałe 150 złotych dostłem… numerek. Na trasie były 2 bufety (woda / rozcieńczany izotonik + baton), na starcie można było się napić espresso a po przekroczeniu linii mety zjeść banana. To wszystko – zero ciepłych posiłków, zero „wyprawek” znanych z innych zawodów. Patrząc po pakietach przygotowywanych w zawodach Enduro tutaj miałem bardzo duży niedosyt.
Na plus muszę jednak powiedzieć, że zarówno zabezpieczenie trasy, jak i jej oznaczenie stało na najwyższym poziomie i można było ją spokojnie jechać bez wcześniejszego „objazdu” i nawigacji.