Swingi kettlem zaczynające się od przysiadu, z podniesieniem nogi? Czemu nie. A może wąskie wiosła na TRX zaczynane od opadu tyłka prawie do podłogi? Te i inne ćwiczenia znajdziesz na stronach internetowych i fanpage’ach poczytnych magazynów i znanych marek sportowych. Marki, które teoretycznie powinny dbać o jakość prezentowanych treści mają na to łagodnie mówiąc wy**bane i serwują na swoich kanałach społecznościowych zestawy treningowe które w najlepszym przypadku okazują się nieskuteczne, a w najgorszym – zwyczajnie szkodliwe.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Kilka dni temu wrzucałem na bloga pokaz „technik” pracy z Kettlebell w wykonaniu Master Instructor’a od Nike, które poza wstydem firmie raczej nikomu nic dobrego nie przyniosły. W temacie kettlowym do Nike’a dołączył ostatnio amerykański Women’s Health proponując kobietom wykonywanie poniższego zestawu „małego paralityka”:
Brakowało w nim tylko tego, żeby ćwiczenia wykonywać na Bosu. Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność – magazyny czy strony z poradami fitnessowymi często prześcigają się w proponowaniu swoim czytelnikom jak najbardziej urozmaiconych / ciekawych / oryginalnych treningów. Problem z tego typu treningami jest jeden: w ~99% przypadków to przerost formy nad treścią. Problem z tego typu treningami nie jest nowy, i nie jest ograniczony jedynie do mediów społecznościowych – parę lat temu Gwyneth Paltrow (hint: aktorka / hollywood / kupa siana) poskarżyła się w wywiadzie na to, że zmaga się z osteopenią (bardziej rozwinięta forma to osteoporoza), co MOŻE nie byłoby takie dziwne, gdyby nie to że Gwyneth miała wtedy 37 lat i w tym samym wywiadzie pochwaliła się że od lat trenuje po 2 godziny dziennie z personalną trenerką.
Wait, what?
Jakim cudem ktoś, kto jest pod opieką profesjonalnego trenera ma problemy z kośćcem na poziomie 60-cio letniego fana Coca-Coli? Najpewniej dlatego że trener to dupa, a „unikalny program treningowy” to nic innego jak placebo. Zresztą zobaczcie sami >> tutaj <<. Lepszą pracę niż Gwyneth wykonuje przez 2 godziny bujania się na śmiesznych tasiemkach i machania 1,3 kg hantelkami wykonasz podnosząc 5 razy zgrzewkę wód mineralnych martwym ciągiem. Serio. Zresztą, jakim cudem, trenując 6 x w tygodniu po 2 godziny można wyglądać tak mizernie? 😉
Ale jak to się ma do nas
No dobra, Hollywood, porady z Women’s Health, ale jak to się ma do treningów normalnego człowieka? Ano tak, że nawet nie trenując z przysłowiową Chodakowską na siłowniach, w klubach fitness możemy się spotkać z trenerami którzy są pod wpływem „nowości”. Zwyczajnie trzeba być krytycznym wobec nowinek, co nie oznacza że mamy wszystko odrzucać z biegu. Wystarczy być dobrym obserwatorem się zastanowić:
- czy to co nam obiecują jest realne? (kiedyś w MH trafiłem na propozycję treningu z Kettlami po którym instruktor spalił coś 1500 kcal w 30 minut. Powodzenia)
- czy propozycja ma sens? (np. crunch na TRX podpierając ręce na kettlach – nie dość że niebezpieczne, to jeszcze w żaden sposób nie aktywizuje dodatkowych partii mięśni)
- czy nie naraża mnie na zbędne ryzyko kontuzji? (jak np. udziwnianie swingów, kończące się „ciągnięciem” kettla ku górze siłą ręki / barków)
- czy wpasowuje się w moje cele treningowe?
- czy osoba polecająca mi dane ćwiczeni jest kompetentna*
Jeśli dane ćwiczenie przejdzie nasz własny test wiarygodności możemy je wpleść do nasz
ych treningów lub traktować je jako urozmaicenie. Zawsze można też skonsultować je z kimś, kto będzie w stanie Ci pomóc – kompetentnym trenerem czy współćwiczącym.
Jeśli znajdziecie jakieś perełki z ułomnymi ćwiczeniami – podsyłajcie 😉
*kompetentny trener/ćwiczący – osoba która zna się na swoim fachu. Wie gdzie kończą się jej granice kompetencji i potrafi odpowiedzieć „nie wiem” i posłać Cię do kogoś wyspecjalizowanego. Warto też zwrócić uwagę na to, czy rozmówca nie wygląda regularnie jak mumia pooklejana z każdej strony kinesiotape’ami i nie tłumaczy się coraz to nową kontuzją – bo chyba nie chcesz się uczyć fachu od przyszłego inwalidy?